Jest lato, promienie słoneczne połyskują w odbiciu betonu. Na drzewie zaś ptasia filharmonia odgrywa otwarty koncert dla każdego. Kępy rosnącej lawendy przyciągają stada bączków, a w nozdrzach zamiast spalin, czujesz przyjemność.
A teraz sprawdź na co cię stać, zacznij od pauzy. Po prostu zatrzymaj się na chwilę. Rozejrzyj dookoła. Co widzisz własnymi zmysłami? Czy to kolejna smutna szarość, a może powidok z raju?
Właśnie tak spacerując po Rzymie, Jep Gambardelli szuka WIELKIEGO PIĘKNA. Dla części z nas może to być paradoks – jak to szukać piękna w Rzymie? Przecież ono tam jest wszędzie. Ponadto obrazy filmowe Luca Bigazziego wciągają nas w trans. Sprawiają jakbyśmy spacerowali po galerii sztuki. W scenie rozpoczynającej film, japoński turysta odchodzi od swojej grupy, sfotografować Rzym, po czym znów odchodzi, ale z ziemskiego padołu. Tu na myśl przychodzą słowa niemieckiego poety doby romantyzmu Johanna Wolfganga von Goethego Zobaczyć Neapol i umrzeć czyli doświadczyć szczytu estetyki, zobaczyć coś tak pięknego z czym nic inne nie może się równać, a przez to stracić już sens życia. Jednak ten blask, który na początku nas oślepia, pod powierzchnią kryje coś mocniejszego, coś brutalniejszego, czego nie chcemy dostrzec.
Największym odkryciem po skończeniu 65 lat było to, że nie mogę tracić czasu na robienie rzeczy, których nie chcę robić.
Nasz Jep, którego oczami wędrujemy po Rzymie szukając celu, doszedł do pewnego etapu w swoim życiu. Do miejsca gdzie nie każdy dociera, bo nie chce, bo nie ma odwagi, bo nie zdąży. Jemu się udało. Stanął na końcu z pozoru ślepiej uliczki. Będąc uznanym pisarzem, autorem tylko jednej powieści, przez co Sorrentino znów pokazuje nam wyższość jakości nad ilością oraz dziennikarzem prestiżowego pisma, ma dostęp do elity włoskiego intelektualizmu. Zapracował na mieszkanie z widokiem na Koloseum, wyprawia zabawy towarzyskie, brukowce rozpisują o nim artykuły. Z pozoru sielskie życie – bez zmartwień, któż o takim nie marzy? Ale Jep jest inny. Przełamuje pozór. W przeciwieństwie do swoich przyjaciół zachował dystans wobec świata, dzięki któremu widzimi jaka krucha jest rzeczywistość. Zaraz dostaniemy obuchem po głowie, zaraz poczujemy, to co bohaterowie, że uciekamy, że zakładamy maski, szprycujemy się plastikiem, by łagodzić ból, któremu boimy się spojrzeć w oczy. Jep patrzy na to wszystko z boku, mamy wrażenie jakbyśmy oglądali spektakl, a z drugiej strony przystawia nam lustro i każe w nie patrzeć bez okoliczności łagodzących. Sorrentino zdaje się burzyć fasady, nadstawki, swego rodzaju narośle, które współczesny człowiek – Ty, Ja, on, i ona tworzymy, uniemożliwiając wejrzenie w siebie. To burzenie ma szerszy kontekst, bowiem dotyka nie tylko ludzi, ale również sztuki. Wykorzystując swoje pochodzenie, Jep podobnie jak sam Sorrentino urodził się w Neapolu, ironizuje kontestując wartość współczesnej sztuki. Najlepiej to oddaje scena wywiadu z aktorką, która sama uważa się za artystkę przez wielkie A, jednak nie potrafi odpowiedzieć na podstawowe pytania o cel i sens swoich performensów. Tworzy wokół siebie wielkie narracje, ale sam fundament jest nietrwały. Dlaczego Rzym przetrwał wieki? Bo został usadzony na prawdziwym, trwałym fundamencie, podobnie jak renesansowe rzeźby czy obrazy. Można zatem przyjąć tezę, że to właśnie w prostocie tkwi fundament, to w prostocie jest siła. Wszsytkie ozdobniki, to tylko dodatki, bez których można się obejść. To potwierdza również siostra Maria, ponad stuletnia zakonnica, która ślubowała ubóstwo. Pyta Jepa czy wie dlaczego je tylko korzenie roślin? Bo korzenie są ważne.
Do tych korzeni nieudolnie próbują dotrzeć inni. Siedzimy w Jepem w kolejce do znachora. Minuta, może dwie kosztują 700 euro, tyle ludzie są w stanie poświęcić, by wygładzić zmarszki, naprawić niedokonałości, cofnąć do stanu pełnej użyteczności. Chcą przypudrować życie, aby nie było widać rys, przez co zeskrobać z niego prawdę/autentyczniość.
Jego przyjaciele na suto zakrapianych alkoholem i narkotykami imprezach robią podobnie. Odlatują żeby nie myśleć, nie czuć, przejść do innego wymiaru. Ale my mamy związane ręce, ktoś trzyma nas za głowę, nie możemy ucieć, patrzymy na te ludzkie słabości i dostrzegamy jak alienujemy się od siebie samych, od innych. A może przez to, że życie jest spektaklem, a my aktorami, nie jesteśmy w stanie nie grać? A może to nie w grze jest problem, lecz w braku świadomości siebie samego?
Rzym w życiu Jepa to też narośl, wyprowadził się z Neapolu szukając czegoś więcej, a na koniec wraca do rodzinnych stron podobnie jak jego przyjaciel, którego Rzym po 40 latach po prostu rozczarował.
Może sens jest w tym dystansie? Może piękno skrywa się własnie w tej sile obserwacji i dystansu?
Walorem Wielkiego Piękna nie jest wyłącznie jego treść, ale – równie silnie – forma. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, to w istocie jest wielowarstwowa i głęboko symboliczna. Film Paolo Sorrentino nie tylko opowiada historię – on sam w sobie jest dziełem sztuki. Przypomina malarstwo, literaturę, teatr. Jest równocześnie obrazem i opowieścią, poezją i diagnozą społeczną. Wszystko w nim wydaje się proste, ale to tylko jest pozór
Sorrentino nie boi się zderzać widza z tą grą pozorów. Wręcz ją obnaża. Wspaniałym tego przykładem jest scena rozmowy Jeppa z przyjaciółką na tarasie jego apartamentu – intymna, ironiczna i pełna niewygodnej prawdy. Film zamieszkany jest przez pozorantów – artystów, celebrytów, duchownych, ludzi sukcesu. Ale czy Siostra Maria, jedna z najbardziej symbolicznych postaci, również nimi jest? W jej przypadku mam wrażenie, że jest inaczej. Ona ślubowała życie w ubóstwie i wydaje się temu wierna. Nie udziela wywiadów, nie zabiega o rozgłos. Czy można ją posądzać o grę pozorów? Sorrentino nie wystawia jej na ten sam ogień, co innych. Raczej zostawia ją na uboczu, obok postaci zepsutych lub niedojrzałych. Trochę tak jakby chciał poprzez kontrast przekazać nam coś więcej.
Bo Sorrentino demaskuje – z ogniem i mieczem – tych, którzy przez życie idą w masce. Którzy budują swoją tożsamość na wątpliwej jakości karierze, i potem żyją w ułudzie wielkości. Reżyser nie potępia tych, którym naprawdę się coś udało – jak wspomnianej siostry – ale tych, którzy wciąż udają. Którzy karmią się złudzeniem sukcesu, nie mając odwagi powiedzieć sobie prawdy.
I tu pojawia się pytanie: kto z nas nie tworzy pozorów? To przecież naturalny mechanizm obronny, psychologiczna tarcza, która ma dodać odwagi. Gra pozorów jest stara jak świat. Pytanie jednak brzmi: czy jesteśmy jej świadomi? Można udawać, będąc tego świadomym – jak aktor na scenie – i zrzucać maskę po zejściu z desek. Ale jeśli ktoś całkowicie utożsami się z grą, zapomina kim jest naprawdę, to zaczyna się dramat. Bo tam, gdzie dominuje ułuda, nie ma już miejsca na prawdziwe piękno.
Sorrentino zadaje mocne pytania: co przyklejasz na swoje rany? Jakie maski nosisz, jakie plastry przykładasz na swoją pustkę? Alkohol, narkotyki, hazard, uzależnienia, fałszywe relacje, wystawny styl życia, ekskluzywne ubrania – wszystko to może być ucieczką, złudzeniem sensu. A on mówi: „STOP! Dość!”. Te plastry prowadzą do zakażenia – do pogłębienia bólu, nie do jego uleczenia.
Jepp – bohater filmu – różni się od innych tym, że on wie, że czegoś mu brakuje. I choć pije, baluje, śpi całymi dniami – nie oszukuje się. Jest w procesie poszukiwania. To czyni go silniejszym niż jego otoczenie. Bo ma świadomość. I to ona prowadzi go ku prostocie – ku prawdzie.
Jepp mówi do swojego przyjaciela, który nie potrafi sam napisać sztuki: „Napisz coś od siebie. Coś prawdziwego”. Gdy ten w końcu to robi, doświadcza katharsis. Przez lata próbował być kimś innym – naśladować wielkich – ale dopiero gdy sięgnął po własny głos, wydarzyło się coś autentycznego. Dotyczy to również jego związku. Dotąd ukrywał się za fasadą, nie znał własnej wartości, przez co dawał się wykorzystywać. Dopiero gdy zrozumiał kim jest – mógł wrócić do źródeł, także dosłownie. Pytanie „co ja robię od 40 lat w Rzymie?” prowadzi go do domu, do prawdy o sobie.
W rozmowach Jeppa z artystami i ludźmi z różnych sfer pojawia się ciągłe naprowadzanie na autentyczność. Słynna scena z performerką, która występuje nago, ufarbowana, z sierpem i młotem na ciele – szuka sensu poprzez szok. A Jepp zadaje jej jedno proste pytanie: „Dlaczego to robisz?”. I ona milknie. Bo nie zna odpowiedzi. Myśli, że sztuka to skandal, efektowność, mocne uderzenie. A prawdziwa sztuka to nie fasada – to przekaz, intencja, treść.
To samo widzimy w scenie z dzieckiem-artystką. Rzuca farbą w ścianę, a jej rodzice – bardziej niż ono samo – zbierają za to pieniądze. To nie jest jej wybór. Dziecko wie, że to nie jest jego droga. Ale rodzice wykorzystują je jako nadbudowę, projektują na nim własne ambicje.
Wielkie Piękno w każdej scenie przypomina: bądź autentyczny. Przestań udawać. Zadaj sobie pytanie: „Dlaczego robię to, co robię?” – i poszukaj na nie prawdziwej odpowiedzi. To są pozornie oczywiste rzeczy. Ale właśnie te oczywistości – jak pokazuje film – są dziś najczęściej pomijane. A ich brak prowadzi do pustki. Do cierpienia.
„Wielkie piękno” Paolo Sorrentino to nie tylko film, to wizualna symfonia, gdzie forma jest nieodłączna od treści. Luca Bigazzi, mistrzowski operator, maluje Rzym nie jako miasto, lecz jako żywy organizm, używając miękkich ruchów kamery, długich ujęć i naturalnego światła, tworząc kompozycje kadrów nawiązujące do włoskiego renesansu i baroku. Oświetlenie, grające ciepłem i chłodem, z dominacją złotych, czerwonych i niebieskich tonów, buduje atmosferę zmysłowej melancholii, przypominając estetykę Felliniego i Antonioniego. Muzyka, od elektronicznych brzmień Murphy’ego po sakralne chóry Langa, Góreckiego i Preisnera, jest równie ważnym bohaterem, budując mistykę i kontrastując z obrazem, tworząc zderzenie profanum i sacrum. Cristiano Travaglioli, montażysta, tworzy poetycki, nielinearny montaż, oparty na emocjach, a nie na logice, z dynamicznymi scenami przeplatanymi z chwilami ciszy i kontemplacji. Dźwięk jest subtelny i precyzyjny, podkreślając otoczenie i potęgując poczucie pustki. Styl Sorrentino, pełen ironii, groteski i absurdu, zestawiony z powagą i zadumą, tworzy film, który nie tłumaczy, lecz pokazuje, gdzie forma staje się synonimem treści, a Rzym – żywym bohaterem, ukazującym wieczne piękno i znużenie, estetykę i przemijanie. To kino wizualnej kontemplacji – połączenie poezji, opery i medytacji nad życiem.Osobiście jestem oczarowany tym filmem i żałuję, że dopiero teraz go zobaczyłem. To dobra odtrutka na powszechną bylejakość z dobrym przesłaniem - to, co jest dla nas najważniejsze, jest obok. Trzeba szerzej otworzyć oczy i nie bać się. Dziękuję, że jesteś tutaj i wspierasz mnie w tworzeniu tej strony. Jeśli materiał Ci się spodobał — udostępnij go dalej. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Komentarze
Prześlij komentarz